Fot. 1 - Kominiarze |
Pomimo tego, że niektórzy
czasem narzekają na swoją pracę z problematycznymi klientami, na ciężką pracę
na budowie czy w gospodarstwie, to raczej nie chcieliby przenieść się w czasie
do wiktoriańskiego Londynu i wykonywać niektórych z dawnych zawodów. Nie
wszystkie były niemiłe, ale czytając o kilku z nich, niejedna osoba przyzna,
że jest szczęściarzem wykonując swoją pracę w porównaniu do profesji
wykonywanych przed ideą bezpieczeństwa i higieny pracy. Kiedyś jedynym
zabezpieczeniem przed wypadkiem lub nabytą chorobą był… łut szczęścia.
Za czasów królowej Wiktorii
Imperium Brytyjskie (i tak już będące potęgą) umocniło się jeszcze bardziej
na światowej arenie, a bogactwo spływało do kraju z kolonii w różnych stronach
świata oraz było wynikiem rewolucji przemysłowej. Pomimo tego, w latach 1890’ około 1/3 Londyńczyków żyła w biedzie. Dziś
uznalibyśmy to wręcz za skrajną biedę, bo nie każdego stać nawet na parę butów.
By przeżyć, ubodzy ludzie łapali się wszelkich zajęć mogących przynieść
jakikolwiek dochód.
Oto kilka zaskakujących
profesji wykonywanych w XIX wieku.
ŁAPACZ PIJAWEK
Pijawki były pożądanym towarem, powszechnie używanym i przez lekarzy, i przez szarlatanów do leczenia wielu dolegliwości poprzez upuszczanie krwi: od bólów głowy do tzw. histerii i problemów emocjonalnych. Trudno było złowić wijące się stworzonka, dlatego zbieracze pijawek używali swojej skóry jako pułapki. Zawód ten najczęściej wykonywały biedne wieśniaczki, które wchodziły w brudnych stawów w nadziei na to, że pijawki przylgną do ich nóg. Potem należało odczekać nawet do 20 minut, aż żyjątka wyssały wystarczającą ilość krwi, bo wtedy dopiero odrywały się od łydki. Omdlenia zbieraczek z powodu nadmiernej utraty krwi były wpisane w ich zajęcie. Praca obarczona była też innym ryzykiem zdrowotnym. Choć lecznicze działanie pijawek znane jest od czasów starożytnych, to ich stosowanie było i jest obarczone ryzykiem ze względu na możliwość przenoszenia chorób i pasożytów. Dziś w krajach rozwiniętych używa się pijawek hodowanych w sterylnych warunkach.
Fot. 2 - Zbieranie pijawek |
CZYSTY ZBIERACZ
Pomimo słowa „czysty” w nazwie zawodu, polegał on na… zbieraniu psich kup na ulicach. Wyjaśnieniem nazwy jest sposób wykorzystania nazbieranego towaru, a mianowicie był on używany w procesie… garbowania skór, czyli usuwania z niej zbędnych zanieczyszczeń i zmiękczania. Skóra była produktem pożądanym do takich samych celów, jak i dziś (z tym, że kiedyś stosowana znacznie częściej), czyli do wyrobu np. uprzęży dla koni, siodeł, butów, toreb czy opraw książek. Kupy zbierane były do wiader po prostu dłonią. Niektórzy(!) używali skórzanych rękawic, jednak większość „czystych” zbieraczy obchodziło się bez nich. Prościej było umyć lub wytrzeć dłoń niż utrzymać w czystości rękawiczkę.
Dziś nikt nie chce kupować psich kup, więc właściciele zwierząt zbierają je hobbystycznie ;-) , a nie dla pieniędzy.
Ceny skupu psich odchodów
zależały od… ich koloru. Garbarze najwięcej byli w stanie zapłacić za białe,
suche kupy, jako bardziej zasadowe.
Praca samego garbarza
również nie należała do przyjemnej.
TOSHER, czyli ŚCIEKOWY ŁOWCA
Słowo tosh było prawdopodobnie slangowym określeniem zdobyczy, takich jak
na przykład cenna miedź. Poszukiwacze kradli łup zdrapując ten metal ze statków
zacumowanych wzdłuż Tamizy. Innym sortem tosherów byli poszukiwacze skarbów w ściekach.
Zajęcie to polegało na długim przebywaniu w ciemnych, śmierdzących kanałach, gdzie
grzebano w płynących ekskrementach w poszukiwaniu przedmiotów, jakie się tam
przypadkowo znalazły. Stosowano też do tego sita. Do rozgarniania hałd odchodów
używano motyki na długim kiju. Było to dość dochodowe zajęcie, bo można było
znaleźć monety, srebrne łyżki, a nawet kosztowności. Praca była jednak
niebezpieczna, bo opary tworzyły trujące „kieszenie”, zdarzało się, że ściany
się kruszyły oraz żyła tam ogromna liczba szczurów. Dodatkowo, w przypadku dużych opadów deszczu, mogły
otworzyć się śluzy pozwalające odciążyć kanały burzowe, wpuszczając dużą ilość
wody, której prąd mógł porwać człowieka i utopić. Z tych powodów poszukiwacze
pracowali w grupach, by wzajemnie sobie pomagać w razie niebezpieczeństwa. W
1840 r. wchodzenie do kanałów bez pozwolenia stało się nielegalne, dlatego
poszukiwania odbywały się nocą w największej tajemnicy.
Fot. 3 - Ściekowy łowca |
PRACOWNIK W FABRYCE ZAPAŁEK
W czasach wiktoriańskich
drewniany patyczek zapałki zawierał główkę z białego fosforu – silnie trującej substancji. W fabryce
zapałek po 14 godzin dziennie pracowały głównie dziewczęta od 14 roku
życia i młode kobiety. Nie stosowano żadnych zabezpieczeń, przez co ludzie narażeni byli na
wdychanie oparów podgrzanego fosforu, a często posiłki spożywane były w miejscu
wykonywania pracy, zatem trucizna dostawała się z rąk do ust. Z tego względu twarze
pracowników zmieniały się znacząco z powodu charakterystycznego przesunięcia
szczęki do wewnątrz - skutku choroby. Poniższe zdjęcia przedstawiają taką właśnie nabytą wadę. Pierwszym objawem zatrucia był ból zębów i objawy grypopodobne,
następnie wypadanie zębów, ropnie, obrzęki dziąseł, powstanie przetoki i
ostatecznie martwica szczęki. Śmiertelność odnotowano w około 20% przypadków.
W 1840 roku wynaleziono czerwony fosfor, który nie powodował negatywnych skutków zdrowotnych, jednak był droższy i jeszcze w 1897 r. na 25 fabryk zapałek w Wielkiej Brytanii, tylko dwie z nich stosowały czerwony fosfor.
Używanie białego fosforu do produkcji zapałek zostało zakazane dopiero od 1910 roku.
Fot. 4 - Dziewczynka - pracownica fabryki zapałek |
Fot. 5 - Nastoletnie robotnice, które przewodziły strajkowi w fabryce zapałek Bryand and May w Londynie w 1888 r. |
KOMINIARCZYK
Choć określenie kominiarczyk
w pierwszym wrażeniu nie zawiera nic złego, a kojarzy się raczej z młodym
szczupłym mężczyzną czyszczącym kominy, to w zestawieniu z rzeczywistością
przeraża. Bo czyszczeniem najwęższych kominów zajmowały się… małe dzieci. Tak
małe, że zaczynały nawet w wieku 4 lat, a kończyły w około 10 roku życia. Dziś
nie do wyobrażenia jest praca zarobkowa i do tego niebezpieczna w przypadku
takiego szkraba. Praca polegała na zamiataniu ścian i przeciskaniu się wewnątrz
pionowego, klaustrofobicznego otworu kominowego, w którym mieściły się tylko
małe dzieci. Ich łokcie i kolana zdrapywały się i goiły na zmianę, aż narastały
na nich zgrubiałe modzele. Raport dla brytyjskiego parlamentu z 1817 r. mówi, że powszechną praktyką było wbijanie gwoździków w stopy, by dzieci lepiej się wspinały! Z powodu wdychania dymu i pyłu z kominów, wielu kominiarczyków
doznawało nieodwracalnego uszkodzenia płuc. Z pracą tą łączone są późniejsze
zachorowania kominiarzy na raka moszny, ponieważ dzieci niejednokrotnie
wchodziły do kominów nago, a wtedy wrażliwa część ciała miała styczność z sadzą
i zawartymi w niej rakotwórczymi benzopirenami. Jako, że ani londyńscy
kominiarze, ani ich mali pracownicy nie słynęli z higieny, drażniący brud zalegał
w fałdach wrażliwej skóry i powodował bolesne owrzodzenia, a w przyszłości zmiany
nowotworowe.
Dzieci celowo były nie
dożywiane, by zahamować ich wzrost i wagę. Nie były to tylko ofiary wyrodnych lub
patologicznych rodziców, ale sieroty wykupywane z domów dziecka oraz dzieci porywane i odsprzedawane specjalnie
w tym celu. Od 1840 roku prawo zabraniało wykonywać takich prac osobom poniżej
21 roku życia, zatem wykorzystywanie dzieci stało się nielegalne. Było
to jednak, niestety, nadal praktykowane. W najtragiczniejszych przypadkach zdarzało się, że nieszczęsny chłopiec
utknął w kominie, a nieuczciwy pracodawca czmychał, gdy nie miał sposobu na
uratowanie dziecka, pozostawiając je na pewną śmierć.
Fot. 6 - Różne kształty kominów, przez które przeciskał się kominiarczyk |
PORYWACZ ZWŁOK
To nie tyle zawód, co
proceder.
Na początku XIX wieku nauka
w szkołach medycznych bazowała na sekcjach zwłok skazańców. Ówczesne prawo
wskazywało to jako dodatkową pośmiertną karę dla morderców. Zapotrzebowanie
było jednak większe niż ilość dostępnego materiału do badań. Co sprytniejsi
zwąchali zatem zysk w dostarczaniu uczelniom i anatomom trupów w dobrym stanie,
za co dostawali sowite wynagrodzenie. Nieboszczyków wykopywano z grobów w
niedługim czasie po pogrzebie, oczywiście poza wiedzą ich bliskich. Kradzież
zwłok stała się wręcz nagminna, do tego stopnia, że rodziny nakładały na groby
ciężkie zabezpieczenia w obawie przez tzw. „łowcami śmierci”. Dokładnie tym określeniem
można opisać dwóch przestępców o nazwiskach Burke i Hare, którzy w celu
zdobycia zwłok zamordowali 17 osób w 1827/28 r., zanim jeden z nich został
skazany na śmierć, a drugi uniknął szubienicy zgadzając się na współpracę z
policją. Ciało Burke’a oczywiście zostało potem – o ironio! – poddane publicznej,
naukowej sekcji zwłok.
Fot. 7 - Porywacze ciał |
Dziwnych, brudnych,
niebezpiecznych i makabrycznych sposobów zdobywania pieniędzy na życie było
więcej, jednak powyższe sześć wyraziście pokazują problem XIX wiecznych
pracowników.
Na koniec trudne pytanie: Jeśli mielibyście wykonywać w swoim życiu jedną z powyższych profesji, to którą wybralibyście?
----------------------------------
Główne źródła informacji:
1. "London Labour and the London Poor", Henry Mayhew, 1865
2. Artykuł „10 of the Worst Jobs in the Victorian Era”, Claire Cock-Starkley, strona internetowa https://www.mentalfloss.com/uk, 2017 (dostęp 01.11.2020)
Źródła
fotografii:
Fot. 1 - Z artykułu "Was Britain the only country to use children to sweep chimneys?", Eugene Byrne, HistoryExtra https://www.historyextra.com/
Fot. 2 - Wellcome Collection
Fot. 3, 4 - Autor dagerotypów: Beard. Ilustracje z książki "London Labour and the London Poor", Henry Mayhew, 1865
Fot. 5 - Bishopsgate Institute
Fot. 6 - "Mechanics' Magazine", Joseph Glass, 1834
Fot. 7 - Autor: Hablot Knight Browne, 1847